Paweł, czyli Pan od Dronów kocha patrzeć na świat z góry

Paweł, czyli Pan od Dronów kocha patrzeć na świat z góry
Paweł Kowalczyk, czyli Pan Od Dronów Fot. z archiwum prywatnego

Paweł Kowalczyk z Myślenic znany też jako „Pan od Dronów”, kocha przestrzeń, a zwłaszcza góry. Najbardziej zaś na góry i nie tylko na nie, kocha patrzeć… z góry. Umożliwiają mu to drony, którymi zafascynował się pięć lat temu, w szczególności zaś drony sportowe FPV, nazywane też wyścigowymi lub racerami. Mógłby o nich rozprawiać godzinami, a kiedy tak o nich opowiada w oczach zapala się błysk, po którym można rozpoznać prawdziwego pasjonata.

Przedstawialiśmy już w tym cyklu „Ludzie z pasją” bohatera z prawdziwie „odlotową” pasją, jaką jest obserwacja ptaków. Dziś przedstawiamy pasjonata latania dronami, czyli bezzałogowymi statkami powietrznymi.

- To nie tak, że moją pasją są drony i tylko one. Odkąd pamiętam pasjonowała mnie awiacja. Samoloty i przestworza uwielbiałem od dzieciństwa. Kiedyś z kuzynem pasjami sklejaliśmy modele samolotów, pasja została, tyle, że dziś składam samodzielnie drony – mówi.

Zaczęło się od obejrzenia w sieci filmiku z zawodów motosportowych. Najprawdopodobniej były to zawody w motocrossie, choć całkowitej pewności dziś Paweł nie ma, doskonale za to pamięta jakie wrażenie zrobiły na nim niezwykłe ujęcia, jakich nie widział nigdzie indziej. Zachwyciła go nie tylko perspektywa, ale i dynamika.

- Zacząłem szukać informacji jak się kręci ujęcia, w których obraz wygląda jakby leciało się... nad nim. Na dodatek tak zwinnie i z taką prędkością! Okazało się, że to obraz nakręcony z drona sportowego. Fascynuje mnie to jak wielkie możliwości dają, i jak kreatywnie można je wykorzystać. Ograniczeniem jest właściwie tylko ludzka wyobraźnia. Szybko stwierdziłem, że to jest to co chcę robić – mówi.

Nie powstrzymał go spory koszt zakupu takiego drona. Postanowił, że złoży go sobie sam. I tak też zrobił.

- Wszystkiego uczyłem się „od zera”, z internetu. Po pół roku czytania i oglądania jak się za to zabrać, wziąłem się za składanie. Nie ukrywam, że to dość skomplikowana praca, wymagająca precyzji i cierpliwości zarówno przy doborze wszystkich podzespołów, jak i przy lutowaniu. Ale za to jaką przynosi satysfakcję! Minęło już pięć lat a dron służy mi do dziś – mówi Paweł i dodaje, że już nieraz w myślach się z nim żegnał, bo dron nie raz i nie dwa zaliczył „twarde lądowanie”.

- Żeby nie zrobić sobie ani nikomu innemu krzywdy, a więc żeby pewnie i świadomie wykonywać manewry dronem trzeba nauczyć się absolutnej kontroli nad nim. To wymaga czasu i ćwiczeń najlepiej oczywiście na odludziu. Sam zanim zacząłem latać dronem ponad miesiąc latałem na symulatorze. Myślę, że to takie minimum zanim ktoś pierwszy raz spróbuje nie tyle wykonać przelot na jakimś dystansie, co po prostu wzbić się w powietrze dronem i nim wylądować – mówi. I od razu przyznaje, jak ten „chrzest bojowy” wyglądał w jego przypadku.

- Próba zakończyła się tym, że dron spadł z jakiś 50 metrów. Myślałem, że już po nim, ale na szczęście okazało się, że nie – dodaje.

W 2022 roku zdobył uprawnienia kończąc kurs operatora drona i zdając specjalny państwowy egzamin. Jak wspomina Paweł, wymagał on opanowania wiedzy z różnych zakresów: techniki, zasad bezpieczeństwa oraz prawa. - Chcąc latać dronem trzeba być na bieżąco z przepisami i obowiązującymi wymaganiami, bo na przykład są strefy i obiekty, nad którymi latać nie można – mówi.

- Przy okazji robienia tych uprawnień mieliśmy szkolenia na dronie klasycznym. Stwierdziłem, że takiego drona też warto mieć, bo daje dodatkowe możliwości, więc go kupiłem. Taki dron ma wbudowaną kamerę i to zazwyczaj taką z bardzo dobrym sensorem, aby obraz był wysokiej jakości. Aparaturę drona podpina się do telefonu i… już. Można automatycznie wystartować i wylądować za pomocą jednego guzika. Taki dron lata dużo wolniej niż sportowy, nie mówiąc już o tym, że kiedy puści się drążek sterowniczy nie poleci dalej, jak sportowy – tłumaczy Paweł.

Niezmiennie jednak największą frajdę sprawia mu właśnie latanie dronami sportowymi oraz nagrywanie z nich filmów i robienie zdjęć. Bo Paweł lata nie tylko dla samego latania.

Nie ściga się z innymi, dla niego celem jest zrobienie jak najlepszych ujęć. Czy to ukochanych gór, najczęściej Beskidu Wyspowego, z serca którego pochodzi (ale nie tylko jego, bo jedno z jego ulubionych ujęć to panorama Tatr wykonana ze Skomielnej Białej). Czy różnych wydarzeń, z których to najchętniej wybiera motoryzacyjne.

Za najlepszą imprezę, na której (czy raczej nad którą) udało mu się latać do tej pory, uważa Dobczycki Piknik Motoryzacyjny, a dokładnie jedna z jego atrakcji – drifting. - Motoryzacja to moja druga, obok awiacji pasja – wyjaśnia Paweł.

I tłumaczy na czym polega trudność filmowania drifterów: - Tu potrzeba totalnej precyzji i pełnego skupienia. Żeby nie stracić drona, ale też, żeby nie spadł na samochód, bo przy swojej wadze i tej prędkości mógłby narobić szkód.

- Dron sportowy sam w sobie nie posiada kamery do nagrywania, tylko taką do przekazywania obrazu na żywo z drona. To tzw. obraz FPV, od angielskiego First Person View. Jeżeli chcemy rejestrować obraz wystarczy wyposażyć go w kamerę sportową – mówi Paweł. - Steruje się nim przy użyciu aparatury oraz mając założone specjalne gogle. Przed oczami mam dwa ekrany, widzę to co widzi „oko” drona. To daje takie poczucie wolności jakby samemu się wznosiło powietrzu. Uwielbiam też filmować góry. Góry dają wolność, a dron sportowy pozwala poczuć się jeszcze bardziej wolnym. Zakładając gogle widzę świat z perspektywy drona, który unosi się wyżej niż ja jestem w stanie się wspiąć. Przecież nawet jeśli wejdę na szczyt lub na wieżę widokową dron zawsze będzie wyżej ode mnie.

Czasem sięga też po wspomnianego już wcześniej klasycznego drona.

- Wideo czy fotografie ze zwykłego drona fajnie uzupełniają materiał o piękne, choć zupełnie inne, bo bardziej statyczne, ujęcia z góry. Zwykłe drony nie rozwijają takich prędkości jak sportowe, poza tym mogą poruszać się w pionie lub poziomie, podczas kiedy dronem sportowym, szybkim i zwrotnym możemy wykonywać przeróżne akrobacje, salta, koziołki, przeloty przez ciasne miejsca. To właśnie lubię najbardziej, ale to także sprawia, że latanie takim dronem jest dużo trudniejsze – mówi.

Paweł latał już m.in. nad krakowskim Rynkiem i rzecz jasna nad Rynkiem i wieloma innymi miejscami w Myślenicach, w których mieszka od kilku lat. Jedną z jego ulubionych „miejscówek” tutaj jest Dalin. Latał też nad rodzinnym Krzeczowem, gdzie ostatnio fotografował Drogę Krzyżową, a wcześniej wybudowany kilka lat temu 24-metrowy krzyż, który w ubiegłym roku zyskał tytuł „Turystycznego Skarbu Małopolski”. Notabene wykonane przez niego zdjęcie krzyża znalazło się na tytułowej stronie „Gazety Myślenickiej”.

- To co robię sprawia mi ogromną frajdę, dlatego robię wszystko, aby w przyszłości móc się z tego utrzymywać. To byłaby praca marzeń! Aktualnie uczę się sztuki filmowania kamerą z ręki, bo drony dronami, ale to też warto umieć. Szkolę się również w montażu filmów. I także dlatego, żeby zacząć budowa markę osobistą, w ubiegłym roku założyłem na Facebooku profil, który nazwałem „Pan od Dronów” – mówi Paweł.

O czym jeszcze marzy? - Żeby samemu wznieść się w powietrze i latać, dlatego w planach mam lot szybowcem nad Tatrami i skok ze spadochronem. Ciągnie mnie tam, skąd świat wygląda inaczej – dodaje.