KWW M Pszczola

Przyszłości potrzebna jest pamięć

Wielka Encyklopedia Polonii Świata, opasła księga, która trafiła do księgarń wielu krajów, budzi zaciekawienie. Nie do wiary, że aż tak wielu znanych rodaków mieliśmy - i nadal mamy - osadzonych na wszystkich kontynentach. Ba, niektórzy z nich byli kiedyś całkiem blisko nas. Tak jak chociażby Barbara Tesse, która urodziła się w Myślenicach, a dziś mieszka we Francji, w Cannes. Mieszka - choć do rodzinnego miasta, z którego wyjechała w 1968 roku, często powraca…

Te powroty dla córki Tadeusza Rykały - legionisty, powstańca śląskiego, uczestnika I oraz II wojny światowej, którego imieniem nazwano jedną z ulic Myślenic - to nie tylko sentymentalne odwiedziny u krewnych czy znajomych. To przede wszystkim gromadzenie dokumentacji związanej z walkami Polaków o niepodległość, przygotowywanie materiałów do tekstów publikowanych później na łamach prasy oraz wystaw, z których najbardziej znana jest ta zaprezentowana kilkanaście lat temu w Myślenicach, a później w Krakowie: Myśleniczan portret własny w starej fotografii; poprzez archiwalne zdjęcia autorka przedstawiła na tej wystawie sto lat swojego rodzinnego miasta.

- Co panią, ongiś modelkę i piosenkarkę, skłoniło do refleksji nad przeszłością? Do jej przypominania? - pytam autorkę m.in. tomu wspomnień „Idę do moich miłości”.

- W Paryżu poznałam Wincentego Horodyńskiego, byłego komendanta Obwodu AK „Murawa” Myślenice, który udostępnił mi bezcenny pamiętnik wraz ze zdjęciami, pisany w czasie okupacji przez swoją żonę Zofię. Kilka lat później, w Aleksandrii, przypadkowo natknęłam się na lokalnego przewodnika, który okazał się byłym żołnierzem Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich - ów człowiek też przekazał wiele pamiątek i zdjęć, które umożliwiły mi nawiązanie kontaktów z dawnymi żołnierzami z Tobruku. Od tych dwóch spotkań zaczęła się moja pasja zbierania dokumentów związanych z walkami naszego narodu o wolność. A przecież i moja rodzina bardzo pięknie zapisała się na kartach polskiej historii…

Dwie strony medalu

Te karty warto poznać. Ciekawe są bowiem losy dziadków i rodziców Barbary Tesse - ale także jej samej, córki Tadeusza Rykały, który uratował Myślenice w czasie II wojny, „rozbrajając” arsenał broni zgromadzony przez Niemców w miejskiej cegielni. Kobiety, której droga do Cannes, miasta znanego z filmowych festiwali, wiodła przez wiele miast. W tym przez Kraków - gdzie pracowała po ukończeniu szkoły średniej, gdzie uczyła się tańca pod okiem prof. Mariana Wieczystego, a śpiewu u prof. Celiny Kreyczy, gdzie występowała jako modelka i piosenkarka m.in. w kawiarni literackiej. Również przez Paryż - gdzie podjęła studia na Sorbonie, a wiążąc się na parę lat z Cabaretem Tsarewitz, śpiewała obok Ireny Jarockiej (panie się zaprzyjaźniły), Heleny Majdaniec, Suli Markizy - i… legendarnej Very Gran, której biografia, napisana przez Agatę Tuszyńską, wciąż wzbudza emocje, zwłaszcza w rodzinie Władysława Szpilmana.

Popisy estradowe (występowała m.in. z Adolfem Dymszą, Iwoną Borowicką, Wiktorem Sądeckim, Marianem Cebulskim, Danutą Rinn), podróże po świecie i poznawanie ciekawych ludzi - to na pewno atrakcyjna strona jej życia. Jest jednak i ta druga. Ta, która łączy się traumą. Z cierpieniem. Ze wspomnieniami, które pamięć Barbary zakodowała na całe życie. Może właśnie w imię tych trudnych wspomnień tak często przyjeżdża do Polski? Może chce być w zgodzie z dewizą wyniesioną z rodzinnego domu: „Przyszłości potrzebna jest pamięć przeszłości”?

Pamięć fotografii

Dojrzała, wciąż atrakcyjna kobieta, od wielu lat nie śpiewa. Kalendarz - po operacji strun głosowych - już nie stresuje występami obwarowanymi umowami. Dlatego dość często odwiedza Polskę, którą opuściła w 1970 roku. Po ukończeniu 35 lat i po rozwodzie z Tadeuszem Szybowskim, aktorem Teatru im. Juliusza Słowackiego.

- Przyjeżdżam prawie co roku do kraju, bo mam potrzebę „sprawdzenia” zapamiętanych z dzieciństwa i młodości miejsc. Poszukuję też ludzi z dawnych lat - i dużo z nimi rozmawiam, także z ich potomkami. O czym? Właśnie o tym, co minęło, a co trzeba przypominać następnym pokoleniom - mówi pani Barbara, gdy spotykamy się w jej mieszkaniu pełnym książek, albumów, starych gazet. I zaraz zaczyna opowiadać o zmianach, które zauważa za każdym swoim powrotem do Myślenic: - Nie ma już topoli, które pilnowały cmentarza żydowskiego z jednej i cmentarza na Bukówce z drugiej strony; zniknął nagrobek powstańca listopadowego, a w jego miejscu postawiono nowoczesny grobowiec; zamknięto zakład fotograficzny z wielkimi tradycjami, zniszczono figurkę świętego, zburzony został zabytkowy dom przy ul. Reja, w którym najprawdopodobniej mieszkał i pisał… sam Mikołaj Rej.

- Fotografie trwale zatrzymują uciekający czas - wygłaszam truizm.

- Tak też pomyślałam, organizując - na jubileusz 650-lecia mojego miasta - wystawę „Myśleniczan portret własny”, na blisko 400 zdjęciach z rodzinnego albumu, także z albumów życzliwych mojemu przedsięwzięciu ludzi, udokumentowałam sto lat historii mieszkańców Myślenic od czasów zaboru austriackiego, poprzez okres I wojny światowej, Polski Niepodległej i lat II wojny, aż do roku 1945 - mówi moja interlokutorka, która dziś szczyci i się odznaką Zasłużony Działacz Kultury (2003), srebrnym medalem Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej (2003) oraz Medalem Komisji Edukacji Narodowej (2005).

Klepsydra

Unikatowa wystawa czarno-białych fotografii o znaczeniu historycznym, socjologicznym i etnograficznym cieszyła się zainteresowaniem zwiedzających. Przyciągała ich archiwalnymi zdjęciami, które przez lata skrzętnie ukrywano w domowych skrzyniach czy na strychach. Był przecież czas, że właściciele niektórych fotografii - w obawie o swoją i bliskich egzystencję -nie przyznawali się do udziału bliskich w wojnie polsko-bolszewickiej, w Legionach, w AK…

Ta wystawa to przeszłość. Tyle że dla pani Barbary wcale nie i zamknięta, a wciąż otwarta na dopełnienie. Dlatego nadal zbiera fotografie obrazujące dawny pejzaż Myślenic i okolicy - głównie te, które przypominają ludzi poległych podczas wojen, pochłoniętych przez obozy koncentracyjne, zamordowanych w Katyniu oraz takie, z których wyziera smutny exodus żydowski w roku 1942.

Przeglądam te „nowe”, dotąd niepublikowane zdjęcia. Słucham z uwagą historii życia ludzi na nich uwidocznionych. Kartkuję też książkę „Idę do moich miłości”. Mój wzrok zatrzymuję na stronie, gdzie napisano: „Pracownicy cegielni złożyli się na trumnę i opłacili cały pogrzeb, dając mamie do ręki trochę grosza. Mama nie wiedziała, jak ułożyć tekst klepsydry, którą należało przybić, na specjalnych drewnianych tablicach w mieście. Legionista? Zabroniono. Żołnierz w wojnie z bolszewikami? Broń Panie Boże! A może powstaniec śląski, ranny pod Górą św. Anny? Nie, bo to też łączy się z Piłsudskim. A może: Człowiek, który uratował wiele istnień, domów na Olejarskim od zagłady?”.

- I co w końcu mama napisała na klepsydrze pani taty, który zmarł, mając zaledwie 51 lat?

- To, co poradził jej pracownik USC w magistracie: „Długoletni kierownik cegielni miejskiej”.

Ojcowskie nauczanie

Klepsydra nie informowała o tym, że Tadeusz Rykała z tej cegielni został wyrzucony, bo nie podpisał karty volksdeutscha. Że tę cegielnię - pewnie i okoliczne budynki - uratował jesienią 1944 roku przed zniszczeniem, a wielu ludzi przed śmiercią. A było tak: okupanci chcieli w cegielni uruchomić dynamo, które miało wspomóc miejską elektrownię. Rzecz jednak w tym, że ta cegielnia w czasie wojny stała się arsenałem broni ciężkiego kalibru zgromadzonej tam przez Niemców. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby tego „uruchamiania” Tadeusz Rykała nie podjął…

- Tato znał cegielnię jak własną kieszeń, była jego drugim domem. Wiedział też, co zrobić z nadzorującymi ją Niemcami. Po prostu ich upił samogonem. A potem? Poprzecinał przewody służące do wysadzenia w powietrze nagromadzonej broni, usunął i schował trotyl, przedarł się przez front i przyprowadził na teren cegielni pierwszy czołg radziecki - śmieje się pani Barbara, która wcześniej opowiadała mi także o swoim dzielnym dziadku Stryszewskim (ze strony mamy), który uciekł z Syberii i miesiącami, zazwyczaj nocą, piechotą doszedł aż do krakowskich Bronowic, by stawić się przed babcią. W łachmanach, wycieńczony tak bardzo, że z trudnością go rozpoznała…

- Czego nauczyła się pani od ojca? - pytam.

- Miłości do ojczyzny. Opowiadał nam (miałam trójkę rodzeństwa), jak z bagnetem brał udział w „cudzie na Wisłą”, jak przebiegało III powstanie śląskie, jak tworzyły się legiony… Uczył nas także patriotycznych pieśni; tata pięknie grał na harmonijce ustnej, a my śpiewaliśmy. Znam na pamięć wszystkie pieśni legionistów - mówi pani Barbara, matka 61-letniego dziś syna, który obdarował ją wnukami i prawnuczętami; Leszek obecnie też mieszka w Cannes, jest elektronikiem, choć jako chłopiec mierzył się z aktorstwem - zagrał m.in. w filmach „Jarzębina czerwona”, „Weekend z dziewczyną”, „Przygody Tomka Piegusa”. Filmowej „karierze” syna matka zawdzięcza nawiązanie przyjaźni z aktorem (m.in.) Piwnicy pod Baranami Krzysztofem Litwinem i jego małżonką; Litwin ze swoim malarstwem (na ogół na desce) uciekał z Krakowa w świat małego miasteczka swej żony - do Myślenic.

***

Opowieści o dzielnych ludziach z czarno-białych fotografii, o ojcu - wzruszają. Mnie jednak zaciekawia i opowieść o życiu Barbary, które znaczone jest i sukcesami (temat na osobne opowiadanie), i dramatami. Ten największy w jej życiu zdarzył się, gdy miała 19 lat. Niedługo po tym, jak poślubionemu młodzieńcowi o długich rzęsach i gęstych kasztanowych włosach urodziła syna - Leszka.

- Leszek, moje oczko w głowie, miał siedem miesięcy, jak zostałam wdową. Osamotniona i zupełnie bez pieniędzy. - Głos pani Barbary łamie się, w oczach pojawiają się łzy. Po chwili milczenia mówi: - Nasz ślub, udzielony rankiem przed ołtarzem Matki Boskiej Myślenickiej, był smutny, bo mąż, wcielony najpierw do wojska, a potem z nakazem pracy w MO i UB, nie miał prawa brać go w kościele - mimo że był wierzący. Nie zagrały nam więc organy, nie było weselnych gości. Za to tuż po ceremonii zjawili się ludzie z UB i aresztowali Eugeniusza. Po powrocie do domu tylko powiedział: „Byłbym najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem, gdybym nie musiał tam pracować.” Ale musiał. I wyjechał do Wiśniowej na cały tydzień, potem na kolejny, i na kolejny. Tymczasem ja stawałam się coraz grubsza, szykowałam wyprawkę dla naszego dziecka. I czekałam. Po urodzeniu syna usłyszałam od męża: „Jestem szczęśliwy, dziękuję ci, Basiu.” To szczęście trwało jednak krótko. By się nie rozwodzić, powiem krótko: gdy pewnego dnia mąż stał przy oknie, a ja karmiłam piersią dziecko - padł strzał. Mąż upadł. W oknie pozostała dziura od kuli. Szok! Gdy odzyskałam przytomność, jego ciała nie było już w domu. Zabrali go ludzie z UB, którzy później powiadomili mnie oficjalnie, że Gienek… popełnił samobójstwo. Nigdy nie otrzymałam protokołu sekcji zwłok, któryby to potwierdził. Nie mógł, bo to było morderstwo powiązane z kradzieżą - z mieszkania zniknął portfel męża, jego zdjęcia. To wszystko się stało, gdy miał zaledwie 26 lat - tak pani Barbara kończy osobiste wspomnienie. I jeszcze dopowiada: - Niedawno byłam w IPN w Wieliczce, odnalazłam zapiski z lat 60. One potwierdzają moje wcześniejsze przypuszczenia, by nie powiedzieć: pewność…

Barbara Tesse wcześnie straciła pierwszego męża. Nie tak dawno zmarł Marcel Tesse, Francuz, którego poślubiła w dzień otwarcia igrzysk olimpijskich w Atlancie, i z którym szczęśliwie żyła w Cannes. Teraz znów ma więcej czasu. Czy będzie młodym ludziom przybliżać czas miniony, organizując wystawy albo pisząc wspomnienia? Na pewno. Wszak dewiza: „Przyszłości potrzeba pamięci przeszłości” jest dla niej świętością.

Teresa Bętkowska

miesięcznik „Kraków”, nr 1/133, 2015